Eko, Bio, Organic, Slow Life – modne hasła zarówno w hotelach, gastronomii jak i co raz częściej prz
top of page

Eko, Bio, Organic, Slow Life – modne hasła zarówno w hotelach, gastronomii jak i co raz częściej prz

Zaktualizowano: 9 wrz 2020


Bardzo teraz nam są bliskie hasła związane z ekologią. Zdecydowanie popieram wszystkie działania mające na celu zwiększanie świadomości jak i realną pracę by poprawiać nasze środowisko. Patrząc, oczywiście nie tylko przez pryzmat naszej branży, niestety nie zawsze jestem przekonana, że to co ma być takie „eko” czy „bio” daje nam taką gwarancję.

Ileż hoteli chwali się jak są bardzo są ekologiczne, ile działań i procedur wdrożyli by poprawiać środowisko?. Ile razy to jest tylko chwyt reklamowy? Czasem parę informacji, które możemy przeczytać w ulotkach czy na stronie danego obiektu. Niestety naprawdę niewiele hoteli w Polsce może się pochwalić prawdziwymi proekologicznymi działaniami jak np. pozyskiwanie energii ze źródeł odnawialnych, wykorzystywanie deszczówki, realną redukcję odpadów. Dużo hoteli wywiesza w łazienkach informacje o tym jak możemy z nimi chronić środowisko choćby poprzez rzadsze pranie ręczników (co jest standardem w większości obiektów). Niestety wielokrotnie stosując się do zasad, które hotel komunikuje nam gościom, gdziekolwiek nie zostawiłam ręcznika i tak wieczorem miałam świeżo uprany zestaw. Część hoteli, wychodząc oczywiście na wprost oczekiwaniom klientów, nadal oferuje nam szereg kosmetyków dostępnych w łazience. Często czytamy, że kosmetyki są „organic”, „bio” czy „eko” – to możemy zweryfikować ze składem czy oznakowaniami certyfikatów, jednak wszystkie nadal są w plastikowych mini tubkach z materiałów, które nie są biodegradowalne. Mamy w pokojach wodę w plastikowych butelkach (choć tu już niektórzy producenci chwalą się, że jest to plastik odzyskany z recyklingu). Często mamy też w łazience plastikowe kubeczki w dodatku zapakowane w foliowe torebeczki.


Kolejnym ciekawym trendem na naszym rynku turystycznym jest jakże ekskluzywna oferta noclegów w stylu „slow life”. Mamy tu nawet slow food, slow fashion, slow parenting, slow business, slow travel. Jest to super modny styl życia w tempie wolnym, który w przypadku bazy noclegowej oznacza pobyt w mniej lub bardziej wyremontowanych chatach, dworkach, gospodarstwach porolniczych, stodołach (i tych prawdziwych z pochodzenia i tych nowo wybudowanych), domach „zwykłych” wiejskich. Ważnym warunkiem do spełnienia jest tu lokalizacja czyli koniecznie jakaś wieś. Kiedyś nazywaliśmy to agroturystyką, teraz jest to słowo niepopularne, wiecie takie swojskie, wiejske, fuj…. I uwierzcie mi, ja naprawdę nic nie mam przeciwko samej filozofii (może oprócz tego, że znów nie używamy języka polskiego bo ten też jest co raz mniej modny w Polsce). Chodzi mi o nadużywanie tej terminologii i dorabianie filozofii tam gdzie jej nie ma.


Jak wybieram się na wakacje, na weekend to z założenia chcę odpocząć, czyli chcę zwolnić – czy to umiem czy też nie zupełnie nie zależy od nazwy noclegu jaką wybiorę. Rozumiem, że dla wielu z nas prawdziwy wypoczynek może być tam gdzie jesteśmy z dala od zgiełku ulicy, popularnego i pełnego tłumów i dyskotek „monciaka”. Ale czy nadanie obiektowi hasał „slow life” sprawi, że nagle zmienicie swój sposób życia? Wybieramy miejsce bo chcemy się zrelaksować, nie dorabiajmy filozofii tam gdzie jej nie ma. To czy nasz pobyt będzie w stylu „slow life” zależy tylko od nas, nie od reklam na stronach internetowych. Teraz nagle każda ta wspomniana wyżej forma agroturystyki na swoich stronach oferuje nam pobyt w stylu „slow life” – tylko, że to zależy od nas a nie od nich. Jeśli nie umiesz żyć bez telefonu komórkowego, wiecznego sprawdzania Internetu, obserwowania notorycznie tego co się dzieje w telewizji (czyli na tzw. popularnym „świecie”) to i tak z dnia na dzień jadąc na wieś nie nauczysz się odpoczywać.


Ale odbiegłam od zasadniczego tematu – obiekty noclegowe „slow life”. Najbardziej w nich „slow” jest moment gdy trzeba zapłacić i tempo wyciągania gotówki z portfela naprawdę trwa wieki. Apartamenty w tych „unikalnych” obiektach kosztują aktualnie ponad 400 zł za dobę (bez śniadania) – tak tak, ta oferta jest tylko dla zamożnych. W ofercie znajdziecie zarówno apartamenty lub luksusowo urządzone pokoje (o pow. 20m2, uwielbiam ten „ekslusive”) , na wszelki wypadek wielu właścicieli od razu dodaje, że do dyspozycji macie też kuchnię i posiłków nie szykują. Czasem oczywiście znajdą się trochę bogatsze propozycje, gdzie możecie zjeść „prawdziwe” posiłki, szykowane z produktów ekologicznych pochodzących z pobliskich gospodarstw rolniczych (co naprawdę bardzo szanuję i popieram).


Na szczęście w stylu slow life nikt Wam nie każe już biegać do toalety na podwórko i pod prysznicem też będzie ciepła woda. Na nieszczęście, pomimo promowania stylu życia, w którym macie nabrać dystansu, wyciszyć się, docenić przyrodę, nadal znajdziecie w pokojach duże telewizory z telewizją satelitarną, od WiFi też żadko ktoś Was odłączy. Co jest dodatkowo charakterystyczne dla tego segmentu rynku właściciele nie przyjmują rezerwacji na jedną dobę, z rozmów telefonicznych dowiedziałam się, że im się to nie opłaca. Oczywiście nie rozumiem ;-) Hotel, który ma zdecydowanie wyższe koszty utrzymania niż ta zacna „agrotustystyka” gośćmi na jedną dobę nie gardzi, tu minimum rezerwacji to 3 doby (czyli min. 1 200 zł!!!!). Ostatnio szukając miejsca na weekendowe wyciszenie trafiłam nawet na ofertę 650 zł za pokoik. Pani dała mi do zrozumienia, że ponieważ jestem „tylko” na jedną dobę to musi pobrać dodatkowy koszt za sprzątanie pokoju, coś tam jeszcze podoliczała (nie wiem może za tzw. świeże powietrze tylko na jeden dzień, bo oferta na stronie obiektu wyjściowo wynosiła 420 zł). Więc nie zdecydowałam się na moją jednodniową ekstrawagancję, w duchu życia powoli podjęłam mimo to bardzo szybko decyzję, że te 600zł spożytkuję w lepszych celach. Jak widać hotele ofertę czasem mają jednak tańszą, no ale ceny dyktuje rynek, skoro jest popyt to można „windować” warunki.


Co jest najciekawsze w tym temacie to zjawisko socjologiczne, które napędzają obecnie panujące mody. Tylko za to, że ktoś nam na stronie internetowej odkrywa tajniki życia na wsi, ten moment gdy zwalniacie tempo, wokół tylko świergot ptaków, szum drzew, możecie przejść po ścieżkach przez pola i łąki, poprzytulać się do drzew, będzie sielsko i anielsko, jesteśmy w stanie wydać jak widać konkretną kasę. Nie ma już znaczenia, że każda agroturystyka zaoferuje nam w pewnym zakresie to samo, bo tak wygląda wyjazd na wieś (nie mylić z życiem na wsi). Kolejna sprawa, że właściciele na swoich stronach piszą historie swojego życia, jak to postanowili wyrwać się z korporacji, pędu życia i przenieść się na błogą, spokojną wieś i teraz Wam też chcą tego rąbku nieba nam uchylić. Prawda druga – tak, spełniają swoje marzenia, ale pracują 24h na dobę, mają ciężki kawałek chleba jakim jest stworzenie i utrzymanie tego sielskiego gospodarstwa. Żeby nie było, też mi się to marzy, tylko jestem świadoma że to będzie ciężka praca i może mój gość będzie żył tam w zwolnionym tempie, ja na pewno nie. No ale znowu, to wszystko to prawa rynku i marketingu.


Ekskluzywność i unikatowość tych ofert też stawiam pod znakiem zapytania, teraz ciężko znaleźć prawdziwą agroturystykę i przebić się przez chwyty marketingowe „eko”, „bio”, „slow”. Dzięki temu ceny mamy wyższe , ale to już na własne życzenie. Ciekawe też, że nikt nie reklamuje prawdy nie opakowanej w modne filozofie „oferujemy noclegi na wsi, warunki naturalne. Muchy, komary i pająki gratis!”.



PS. O wydarzeniach w stylu „eko” następnym razem.

Cykl "O branży niepolitycznie" powstał dla redakcji Meeting Planner publikowany jest na http://www.meetingplanner.pl/


5 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page